Sprawne państwo, czyli jakie?
Tym razem gościnnie tekst Marcina Gomoły, jednego z liderów Pokolenia 89 i byłego członka Komisji Nadzoru Finansowego. Zapraszam do lektury wpisu “Sprawne państwo, czyli jakie”, który świetnie komponuje się z moim tekstem “Gdybym miał władzę” który ukazał się dzisiaj we Wprost.
„Sprawność” to pojęcie z obszaru fizyki. Termin „sprawność” określa zdolność procesu, urządzenia, maszyny (silnika), do przetworzenia jednego rodzaju energii w inny jej rodzaj oraz pokazuje straty energii ponoszone przy okazji tego procesu. Czyli im większa sprawność – tym mniejsze straty. Czy można odnieść to pojęcie do takiej organizacji jaka jest Państwo? Jak najbardziej można.
Osłuchaliśmy się już ostatnimi czasy o „państwie tanim”, „państwie solidarnym”, „państwie liberalnym”, a także państwie z numerem trzecim, czwartym itd. Nikt nie mówił o państwie sprawnym. Nikt nie zajmował się tym ile energii pochłania osiągnięcie celów Państwa, a ile z tej energii płynie pożytku dla ludzi. Nikt nie zastanawiał się nad Państwem sprawnym.
Jak to osiągnąć? Trzeba zbudować system bodźców pozytywnych, tak aby rozsądne gospodarowanie publicznym groszem po prostu opłacało się ludziom za tenże grosz odpowiedzialnym. Trzeba zerwać z zasadą, tak popularną wśród urzędników „czy się stoi, czy się leży jednakowo się należy…” i zacząć wymagać realizacji postawionych przed nimi celów, ale i za tę realizacje porządnie ich wynagradzać. Nie można w nieskończoność wysłuchiwać, że czegoś nie można zrobić, bo na przeszkodzie stoi np. niejasna interpretacja artykułu X w ustawie o Y. A to niestety powszechna praktyka.
Nie warto wreszcie rozwodzić się nad problemami abstrakcyjnymi, pozostającymi gdzieś daleko „w politycznych oparach absurdu”. To zostawmy politykom, którzy oprócz tego w większości nic nie potrafią. Ważne są konkrety, nie tylko słowa…
Przymierzmy się do oceny sprawności niektórych konkretnych zadań Państwa.
- Drogi
Wszyscy się użalają, ile taka droga kosztuje i że jest to bardzo droga, ale nikt nie wie (bo tego nie policzył), ile kosztuje brak takiej drogi? Ile kosztuje ludzi paliwo bezsensownie wypalone w korku, ile kosztuje czas, który można by poświęcić na pracę, ile kosztują przeciągające się prace, kiedy ta sama czynność jest wykonywana po kilkanaście razy właśnie z uwagi na proces remontu (nic nie jest robione na czas). Ile razy widzimy obrazek, zamkniętej drogi, czy mostu na którym nic się nie dzieje. Nie będę tu eksploatował przykładu patologicznego permanentnego remontu kawałeczka autostrady (płatnej!!!), pomiędzy Krakowem a Katowicami. Takich przykładów jest więcej.
Zestawienie tych wielkości koszty budowy versus koszty “braku posiadania” pokaże że „warto i opłaca się” inwestować w drogi. Tu dochodzi jeszcze element wypadkowości na fatalnych drogach (rocznie ok. 6.600 trupów), co oznacza że w ciągu 10 lat znika bezpowrotnie z mapy Polski 66.000 miasto! Kilkukrotnie większa metropolia składa się z poszkodowanych w wypadkach drogowych.
Widziałem jak we Włoszech budowali drogę (autostradę). Kolumna maszyn budowlanych ciągnęła się na kilka kilometrów i przypominała wielką gąsienicę. Na początku tej gąsienicy przygotowywano teren pod budowę, wycinano drzewa, wywożono ziemię, zaś na końcu… malowano pasy na gotowym asfalcie! Taka „gąsienica” przesuwała się wolno, ledwie kilkanaście może metrów dziennie, ale bez przerwy! Nie można było zatrzymać procesu, bo wtedy blokowało się kolejny, Ekipy odpowiedzialne za poszczególne etapy budowy wzajemnie się kontrolowały, aby wyrobić się w harmonogramie. Trudne? Jak jest w Polsce – widać…
No, ale żeby nie było że tylko kontestuję.. Polskie prawo nagradza (a przynajmniej nie karze) za nic nie robienie. Jak ktoś coś zrobi – to może zrobić to niezgodnie z prawem, a wtedy – ABW, CBŚ, CBA, WKUJ etc złapią, zwiążą i do więzienia – niech siedzi „przekrętas”. A je się nie robi nić – bo trzeba jeszcze analizę zrobić, a potem analizę analizy itd… A czas sobie płynie… Poza tym obowiązuje wspierana przez prawo zamówień publicznych zasada, że wszyscy chętni wykonawcy muszą po mniej więcej równo zarobić na takiej budowie. Więc budowę odcinka autostrady dzieli się na odcinki 20 kilometrowe, żeby każdy sobie taki odcinek zbudował. Nie można tu mówić o zbudowaniu takiej „gąsienicy”, bo na 20 kilometrach się to nie opłaca. Nikt nie patrzy że to ludzie płacą za drogę i to oni mają prawo jeździć po drodze i nie obchodzi ich kto ją zbudował. Niech autostradę zbuduje jeden wykonawca (konsorcjum) od A do Z, niech zaplanuje proces, postawi „gąsienicę” i niech to robi. Będzie on oczywiście odpowiedzialny za jakość i nikt już nie będzie mógł mówić, że po zimie droga się zepsuła, bo ten inny wykonawca spieprzył robotę. To wydaje się proste… Trzeba tylko chcieć tak zrobić… A w Polsce się nie chce…
Biorąc pod uwagę, że budżet dróg i autostrad mieści się w pierwszej piątce pozycji budżetowych pod względem wielkości sprawność tej funkcji państwa oceniam na wyrost na maksymalnie 10 %.
Jak zatem temu zaradzić. Ano musi się znaleźć mądry i odważny mąż stanu, który ogłosi przetarg na budowę wszystkich zaplanowanych autostrad w terminie do 2012 roku. Bariery prawne w budowie autostrad i infrastruktury są już zidentyfikowane i rzeczą rządu i parlamentu jest je usunąć na jednym posiedzeniu. Prezydent stanie na wysokości zadania i nazajutrz po uchwaleniu te ustawy podpisze i ogłosi. Nie będzie sporów to głupoty, bo tu chodzi o Polskę a nie o czyjąś politykę (niestety, przykład braku implementacji dyrektyw MIFiD, z powodu jakiejś polityki i spowodowany problem opcji walutowych, nie nastraja optymistycznie).
Ale może jeśli chodzi o drogi podejście będzie inne, bo tu nie chodzi tylko o pieniądze, ale o zdrowie i życie Polaków, a na tym każdemu rządowi powinno najbardziej zależeć. Na razie jedyną recepta na poprawę bezpieczeństwa jest masowe instalowanie fotoradarów i coraz mniejsze limity prędkości. Jeszcze trochę i nawet takie „środki zapewnienia bezpieczeństwa na drogach” nie będą potrzebne. Po niemodrenizowanych i dziurawych jak sito polskich drogach jazda z prędkością większą niż 20 km/h będzie po prostu niemożliwa. I tak kolejny problem rozwiąże się sam.
- Wymiar sprawiedliwości
Dostęp do wymiaru sprawiedliwości nie istnieje. Kultura prawna nota bene w państwie prawa jest niska. Poza dziesięciorgiem przykazań, które niektórzy jeszcze pamiętają (może nie po kolei). Oprócz oczywistej bariery jaki w dostępie do pomocy prawnej stwarzają ludziom cechy (korporacje) prawnicze, problemem jest sam wymiar sprawiedliwości (sądy i prokuratura)
Sprawności i skuteczności prokuratorów i sądów mierzonej czasem postępowania i współczynnikiem uchyleń (sądy) i skutecznością (prokuratorzy – liczba spraw zakończonych prawomocnym wyrokiem skazującym – premia)
Oprócz bodźców pozytywnych (marchewki), trzeba wprowadzić system ocen (kij), żeby eliminować leserów, którzy akceptują pensyjki w zamian za nic nie robienie) (brak efektów = brak pracy/etatu). W przypadku wymiaru sprawiedliwości dobrym mechanizmem jest wprowadzenie kadencyjności sędziów sądów powszechnych i kadencyjności prokuratorów. teraz jak zostaniesz sędzią lub prokuratorem – to do końca życia masz pensję. Problemem jest tu Konstytucja która mówi o nieusuwalności sędziego ale tez mówi że niektóre ważne sądy (Trybunał Konstytucyjny, Trybunał Stanu) działają kadencyjnie i dzieje się to bez szkody dla niezawisłości sędziów zasiadających w tych trybunałach. Taka teza o kadencyjności jest w środowisku sędziowskim skrajnie kontrowersyjna, bo przyzwyczaili się do tego, że są trochę jak “święte krowy” i wszystko zwalają na swoją niezawisłość. Tymczasem niezawisłość sędziowska może być spokojnie rozumiana jako niemożność złożenia sędziego z urzędu w trakcie kadencji, ale nie konieczność powołania go w nieskończoność na kolejne i kolejne kadencje.
Sprawność procesu wymiaru sprawiedliwości oceniam na maksymalnie 5%.
- Bariery innowacyjności
Wreszcie nie można mówić o rozwoju innowacyjnej gospodarki i patentów bez „przeorania” Urzędu Patentowego. Otóż wynalazca, który chce opatentować swój wynalazek, odbija się od betonu urzędniczego którym obsadzony jest Urząd Patentowy. Odsyłają go albo na umowny „Berdyczów”, albo do swoich kolegów z korporacji rzeczników patentowych, którzy wywodzą się ze wspomnianego betonu urzędniczego zalokowanego w Urzędzie Patentowym. Pobierają oni opłaty za „reprezentowanie” przed Urzędem Patentowym i pomoc w załatwianiu spraw przed Urzędem Patentowym, które jak wiadomo są „bardzo skomplikowane” i wymagają „wiedzy tajemnej”, która to wiedzę posiada rzecz jasna rzecznik patentowy. Tymczasem powinno być tak, że wynalazca – innowator wchodzi do Urzędu Patentowego z wynalazkiem i powinien być poprowadzony „za rękę” przez proces patentowy przez urzędników tegoż urzędu, bo nie musi posiadać „wiedzy tajemnej” z zakresu patentowania, bo te wiedzę powinien posiadać urzędnik, którego jako podatnicy zatrudniamy.
Biorąc pod uwagę środki finansowe wydatkowane na rozmaite innowacyjności w zestawieniu z mizerną liczbą patentów i nowych polskich wynalazków, na tle światowym chociażby w 2008 roku, to bez dużego błędu można stwierdzić, że sprawność procesu innowacyjności w Polsce oscyluje na granicy błędu statystycznego – 3%.
To tylko niektóre, problemy, konkretne i utrudniające nam życie. Ciąg dalszy nastąpi…
Marcin Gomoła
marcin_gomola (na serwerze) o2.pl