Portugalia oczami ekonomisty
W zeszłym tygodniu byłem przez kilka dni w Lizbonie, miałem wykład dla funduszy inwestycyjnych na temat kryzysu w strefie euro i konsekwencji dla naszego regionu. Po wykładzie zostałem w Lizbonie wraz z żoną, żeby pozwiedzać miasto i pojechać do Sintry. Z reguły na bieżąco staram się opisywać wrażenia, ale tym razem moja zdecydowanie piękniejsza połowa, która jest z natury bardzo oszczędna zarezerwowała hotel, co prawda świetnie położony, ale bez internetu. Więc relacja będzie dopiero w piątek, w Dzienniku Gazecie Prawnej. Poniżej fragment:
“W mediach sporo mówiono i pisano o nadchodzących wyborach w Grecji, porównywano poziom długu publicznego krajów PIGS. Podczas wizyty w Lizbonie utwierdziłem się w przekonaniu, że integracja fiskalna strefy euro jest niemożliwa, i dopóki euromatoły tego nie zrozumieją, czeka nas ciężki kryzys finansowy i wieloletnia recesja. W Lizbonie i Sintrze na każdym kroku widać symbole, które przypominają, że Portugalczycy to potomkowie wielkich odkrywców i zdobywców, że mają wspaniałą historię i tradycję wielkiej Portugalii. Jeżeli teraz jacyś smutni panowie w czarnych garniturach i smutne panie w szarych garsonkach wyobrażają sobie, że z wygrzanych welurowych stołków w Brukseli lub Frankfurcie będą mówić potomkom Vasco da Gamy na co mogą a na co nie mogą wydać pieniędzy, to są w wielkim błędzie. Unia fiskalna byłaby możliwa, gdyby ją zawiązać w dobrych czasach, gdy w budżetach wielu krajów są nadwyżki i kolektywnie podejmuje się decyzje na co je przeznaczyć. Ale obecnie, gdy głównym zadaniem euromatołów ma być karanie krajów strefy euro za zbyt duże deficyty budżetowe, próby stworzenia unii fiskalnej (którą dla niepoznaki nazywa się unią bankową) skończą się dojściem do władzy partii, które mają antyunijne programy i może to być początek końca Unii Europejskiej jaką znamy, w tym koniec swobodnego podróżowania w ramach strefy Szengen.”