Samoregulacja czy biurokracja
Dzisiaj w Dzienniku Gazecie Prawnej ukazał się mój tekst, w którym pokazuję pozytywne przykłady samoregulacji w branży sokowej i ubezpieczeniowej, jako sposób na ograniczenie liczby urzędników, dbanie o konsumenta i skuteczne wprowadzanie samodyscypliny producentów i usługodawców. Następnym razem, jak jakiemuś politykowi przyjdzie do głowy że trzeba coś regulować, albo stworzyć kolejny urząd lub inspekcję, niech się najpierw zapozna z przykładami, że można inaczej, lepiej, taniej i z sensem.
W Rumunii mam tyle zwiedzania, że nie ma czasu pisać na blogu. Śledzę tylko dyskusję o sensie istnienia, która rozwinęła się pod poprzednim wpisem. Od siebie dodam, że dla mnie sens istnienia to kolorowo malowane, śliczne klasztory w okolica Suceavy, to smak pieczonego pstrąga nad górskim jeziorem, to spocone czoło człowieka, który wyrabia słynne w Rumunii dzbany z czarnej gliny, piękne, po 9 złotych za sztukę. To w końcu zapomniana przez MSZ i Senat polska wioska, gdzie wszyscy mówią po polsku, a napis wjazdowy i wyjazdowy jest w dwóch językach (zdjęcia wrzucę na bloga po powrocie). To mapa sprzed kilkuset lat w jednym z tych pięknych klasztorów, gdzie widać granicę polski z największą w okolicy polską miejscowością Kołomyja. Tyle lat, a język polski przetrwał.
W Rumunii czuję się jak w Polsce 10 lat temu, czyli świetnie. Drogi jak u nas, momentami dobre, momentami dziurawe, ale nie ma nigdzie radarów, jeździ się dosyć szybko, dużo się trąbi, ale nie ma wypadków.
Widać zróżnicowanie dochodów mieszkańców, są bardzo biedne wsie, ale są i takie, które wyglądają na bogate szczególnie tam gdzie jest klasztor jako atrakcja turystyczna. To nakręca lokalną gospodarkę. Ciągle dużo furmanek i koni, jednego było mi bardzo szkoda, jak ciągnął wóz pełen pni drzew pod górę o nachyleniu 10 procent. Zrozumiałem w końcu znaczenie powiedzenia “harujesz jak koń”. A może to był wół, ale mi nie pasuje do tekstu.
Ludzie są bardzo uprzejmi, ale na północy kraju trudno dogadać się po angielsku. Za to na migi łatwo, wystarczy znać słowo ciorba czyli zupa i można spokojnie funkcjonować. Zupy smaczne, po 7-9 złotych, tylko solą mniej niż u nas. To chyba zdrowiej.
Kwatera agroturystyczna po 30 złotych, bardzo czysto, świetnie jedzenie z menu, ciorba dnia, kilka mięs, smaczne małe gołąbki, i oczywiście mnóstwo polenty, czyli kaszka manna. Jak ktoś ma fobię na kaszkę z dzieciństwa to pewno nie spróbuje, a warto bo dobra. W pokojach bardzo czysto, plazma na ścianie, będzie jak znalazł na dzisiejszy mecz.
Może to tylko takie wrażenie, ale jak patrzę na to jak żyją w Rumunii, biedniej iż w Polsce, ale wyglądają na bardziej zadowolonych. I jest jakoś tak normalniej, nie ma tych idiotycznych bilboardów na każdej ulicy z reklamą tego czy owego, nie ma fotoradarów, jest jakiś taki większy luz. A może to tylko takie wrażenie, pod wpływem pięknej pogody, górskich widoków i młodego rumuńskiego wina.