Jak urzędasy i nadopiekuńczość rodziców niszczą młode pokolenie
W sobotniej Rzeczpospolitej jest artykuł pt. Albo pionierki albo lakierki, w którym pokazano patologie kształcenia polskiej młodzieży. Przez ponad 15 lat byłem harcerzem, w moich czasach obozy hartowały młodych ludzi. W 112 w podstawówce czy w czarnej 20-tce w liceum na Pradze wszystko robiliśmy sami, latryna – którą kopałem dwa razy w życiu była wielką dziurą w ziemi gdzie srał cały podoobóz. Wielu dzisiejszych 40-latków pamięta tęczowe żuczki gównojady, które łaziły po tym, co zostawiły w latrynie harcerskie jelita. Każdy miał menażkę, którą mył piaskiem w jeziorze, spaliśmy na własnoręcznie wykonanych pryczach, do których drewno ścinaliśmy sami, to były suszki wskazane nam przez leśników. Jak ktoś nie umył menażki, to podczas porannego apelu drużynowy wysyłał ją na orbitę leśnej polany, i potem trzeba było szukać trzech części wśród pól jagodowych. Wielokrotnie byłem szefem zastępu kuchennego, smażyliśmy 200 schabowych, gotowaliśmy kocioł kartofli, smarowaliśmy setki bułek masłem, rąbaliśmy setki szczap do pieca. Wszytko robiliśmy sami, pomosty do mycia i kąpieli, pionierkę, stołówkę, bramy, czasami nawet huśtawki i saunę.
A teraz. We wspomnianym artykule dowiadujemy się, że urzędasy nie dają zgody na latrynę, tylko wymagają Tojtojów. Że mycie zębów i menażek w jeziorze nie wchodzi w grę, że powinny być prysznice. Że rodzic nie puści dziecka na obóz jak będą zbyt prymitywne warunki i nie będzie miał stałego dostępu do komórki. Teraz na obozach harcerskich są łóżna polowe, podłogi z linoleum, kelnerki i kucharki. Dlaczego pokolenie obecnych 40 -latków (rodziców i urzędasów) które samo zostało wychowane w trudnych warunkach, dzięki czemu teraz odnosi sukcesy, odbiera szanse pokoleniu swoich dzieci, które zamiast obierać ziemniaki na obozie harcerskim, zamawiają frytki u kelnerek.
Ciekawe jak teraz wygląda zdobycie sprawności trzech piór. Kiedyś to było: dzień bez mówienia, dzień bez jedzenia i dzień w lesie, bez kontaktu z innymi ludźmi. Teraz to pewno: dzień bez deseru, dzień bez smartfona i dzień bez Facebooka. Rośnie młode pokolenie ofiar nadopiekuńczości rodziców i państwa. Kiedyś harcerze pomagali starszym osobom, robili zakupy, załatwiali sprawy. A teraz w szkołach wystarczy postać parę godzin z puszką Róbta Co Chceta, i można odfajkować, że pracowało się społecznie. Tak w gimnazjach wszyscy dostają dodatkowe dwa punkty za prace społeczne.
Naród się degeneruje!!!