Taniec z diabłem
W styczniu ukazała się moja książka pt. Go global! Ale pisaniem książek zajęli się także inni członkowie mojej rodziny. Syn Aleksander, który ma 16 lat, właśnie zadebiutował tomikiem opowiadań pt. Taniec z diabłem i inne opowiadania. Warto przeczytać! Poniżej tytułowe opowiadanie:
Taniec z diabłem
Pojawiam się ze zmrokiem. W chwili, kiedy ciemność rozświetla słaba żarówka, neonowy szyld, chwiejąca się latarnia. Pojawiam się, kiedy knot zapala się wiotkim płomieniem, zapałka zamienia się w pył. Z początku mnie nie widzisz, ale to normalne – nie musisz się martwić.
To miasto należy do mnie. Znam każdy kamień, każdą ławkę i graffiti. Spaceruję powoli zimnymi ścieżkami nocy z zamkniętymi oczami. To ja projektowałem te ulice. Ze mną się tu nie zgubisz, zapewniam cię. Dzisiejsza noc będzie najpiękniejsza w twoim życiu.
Dzisiaj zabiorę cię na bal. Lubisz taniec, prawda?
Złap mnie za rękę, bo będę szedł szybko. Zrywa się cichy wiatr, poruszając liśćmi. Czujesz przyjemny dreszcz pod swetrem? Todlatego, że jestem obok. Skręcamy w którąkolwiek stronę, wiem, że trafimy. Już niedaleko.
Mijamy dwóch mężczyzn na ławce przy wyjściu z parku. Nie są zadbani, obok stoi kilka butelek po piwie. Jeden opiera głowę na ramieniu drugiego i śnią ten sam, piękny sen. Nie gap się tak, głupku, oni są już daleko stąd.
Trochę szybciej, bo się spóźnimy. Widzisz tu, przez okno? Kobieta obejmuje męża i chce wypłakać mu w ramię cały swój ból. Cierpi jak setki innych, które nie potrafią naprawić całego zła tego świata. Wy, ludzie, wiecie do czego służy śrubokręt, a nadal wbijacie go sobie w czaszki.. Nie ma dla was nadziei. Idziemy dalej. Przechodzimy pod latarniami, pod koronami ciemnych, skrytych w mroku drzew. Obok przebiega kot i nagle zatrzymuje się na środku. „Nie ma czasu na czułości.” – mówię, przeganiając go ręką.
Z prawej wybiega grupa dzieciaków. Gonią chłopaka, który przewraca się tuż przed naszymi stopami. Po policzkach ciekną mu łzy rozpaczy. Zrobił coś głupiego i chciałby mieć choćby szansę żałować. Ogląda się do tyłu i widzi, jak za chwilę mają go dopaść. Nie wyciągaj ręki, nie podniesiesz go. Nas tu nie ma, pamiętasz? Idziemy na bal, wytańczyć nasz koniec świata.
Nie oglądaj się za plecy. Chcesz mu pomóc? Jesteś żałosny, naprawdę. Chłopak nie dożyje rana, ale tak ma być, rozumiesz? Uważaj, wchodzimy na ulicę.
Mijają nas samochody. Ciężarówka przejeżdża z gwizdem na wyciągnięcie ręki. Wyobraź sobie, że jeden krok może rozwiązać wszystkie twoje problemy. Zbudujesz sobie pomnik z pustych słów, wystarczy, że postawisz stopę tam, trochę dalej.
Ale nie dzisiaj, dziś mamy inne plany. Złap się mocniej, przejdziemy na drugą stronę.
Spójrz, jaka piękna kobieta. Światło latarni przykrywa ją jak cienka, lniana zasłona. Stoi dumnie, jak w błyskach fleszy, choć posiada jedynie ciało i cień, który pręży się dumnie na chodniku. To jedyne co może zaoferować światu. Po to jest wiara, żeby mieć nadzieję, rozumiesz? Wy, ludzie, dużo się od siebie nie różnicie. Popełniacie wiecznie te same błędy.
Nie mamy czasu, żeby co chwilę przystawać! Nasz bal, nasz taniec – nie możemy się spóźnić.
Kolejną ulicę przed nimi przeciął motocykl. Pokazać ci sztuczkę? Patrz teraz.
Motor niemal zatrzymał się w miejscu, czas wokół nas zwolnił. Opony powoli ścierały gumę o szorstki asfalt. Mężczyzna pod kaskiem twarz miał zawziętą, usta zaciśnięte. Przyjrzyj mu się. To rzeka skrzywdzonych ambicji, chmura ziszczonych w motocyklu marzeń. Kładę na nim dłoń i szepczę mu do ucha. Mężczyźnie świecą się oczy.
Idziemy dalej, z cichym powiewem oglądamy miasto. Z tyłu rozlega się gwałtowny pisk opon i trzask metalu, spod którego lecą iskry. Księżyc wznosi się wysoko na niebo. Blaskiem rozświetla smutną, pustą ulicę.
Spójrz na blok. Światła powoli gasną, to ludzie, którzy muszą jutro wcześnie wstać. Spokój w oddechach, ten sam list do pamiętnika, co dzień ta sama biała kartka. Życie na kredyt warte tyle, co oddech na szybie.
Miasto to mój ogród, dzieciaku. Co roku inny, jednak drzewa rosną wciąż te same i dają te same owoce. Od setek lat. Przerasta cię rzeczywistość? Wszyscy jesteście moimi dziećmi.
Wszystkich was prowadzę dzisiaj za rękę. Każdy z was zapłaci dziś za grzechy.
Już niedaleko, cierpliwości.
Wychodzimy zza zakrętu. Wokół nas nie ma żywej duszy, stoimy na rozdrożu. Księżyc leniwie błyszczy na pozłacanym niebie. Trudno, spóźniliśmy się. Wszyscy się już rozeszli.
Nieprawda! Spójrz, ktoś stoi tam dalej, na przejściu. Podejdźmy bliżej.
Dlaczego przystanąłeś? Poznałeś tą kurtkę i te buty? Czy to ty? Nie bój się, daj mi rękę. Zatańczymy w rytm nocy.
Zza zakrętu wyłania się mercedes. Kierowca przysnął, zmęczony po całym dniu pracy. Dlaczego się wyrywasz? Patrz na mnie, prosto w oczy.
Samochód jest coraz bliżej, siatki z zakupami lądują na ulicy. Nadążaj za moim krokiem, wiem, że potrafisz tańczyć. Czas ucieka jak piasek w klepsydrze. Spełniłeś życia swojego marzenia, więc czym się martwisz? Wczuj się w rytm, oczaruj mnie swoim blaskiem, człowieku.
Krzyczysz, lecz zamykam ci usta. To jest nasz bal, to jest nasz pierwszy i ostatni taniec.